Ziemkiewicz, Wielka Brytania i polski antysemityzm

Od redakcji: Sprawa deportacji z Wielkiej Brytanii znanego prawicowego publicysty i pisarza Rafała Ziemkiewicza do tego stopnia wstrząsnęła polską klasą polityczną, że swoją dezaprobatę z tego powodu wyraził na antenie Polsat News nawet lider partii Nowa Lewica Włodzimierz Czarzasty. Przypominamy w związku z tym wydarzeniem artykuł Augusta Grabskiego z pierwszego numeru „Krytyki Społecznej” wykazujący antysemicki charakter twórczości Ziemkiewicza.

Rozważania o polskim antysemityzmie (fragment większej całości)

Jedną z ciekawszych książek polskiej prawicy, które ukazały się w 2020 r. jest „Cham niezbuntowany. Rzecz o polskim mentalu” Rafała A. Ziemkiewicza. Może być ona dobrym pretekstem do przyjrzenia się antysemityzmowi w III RP. W nawiązaniu do tytułu, stwierdźmy, że kariera medialna takiego nacjonalistycznego menela jak Ziemkiewicz mówi dużo jeśli nie o polskim mentalu (mentalności), to na pewno o antyżydowskiej fiksacji sporej części polskiej prawicy.

Rafał Ziemkiewicz to jeden z najbardziej znanych propagandystów PiS-owskiej „dobrej zmiany”. Postać ta odgrywała wiele ról medialnych: przykładowo, od 2016 r. przez kolejne cztery lata (do września 2020 r.), Ziemkiewicz był jednym z prowadzących publicystyczno-satyryczny program „W tyle wizji” nadawany codziennie wieczorem na antenie TVP Info. Jest również od lat publicystą tygodnika „Do Rzeczy”. Bez wątpienia więc – zwłaszcza dzięki obecności w państwowej telewizji – jego opinie docierały w ostatnich latach do setek tysięcy osób. Co istotne w kontekście problematyki żydowskiej, Rafał A. Ziemkiewicz jest dziś bodaj najbardziej znanym publicystą utożsamiającym się z tradycją endecką.

Już od wielu lat różne poglądy Ziemkiewicza bulwersują i w szczególności wywołują zarzuty: wulgarności, mizoginii, homofobii, rusofobii i antysemityzmu. Dziennikarz ten lubi „jechać po bandzie”. A robi to tym chętniej, że wysokie miejsce w hierarchii propagandystów polskiej prawicy określa przede wszystkim dowcipna agresja wobec „Gazety Wyborczej”. Przy okazji nie brakuje też ataków na pseudolewicę (SLD), ale to zadanie nie wymaga żadnego kunsztu, bo to formacja kompletnie intelektualnie nieudolna, bezzębna, bezbarwna i tym samym łatwo walić w nią niczym w bęben. A więc publicysta prawicy musi być fighterem, zagończykiem, retorycznie odważnym niczym jakiś wyklęty „Bury” czy „Ogień” strzelający komunie między oczy. Ot taki środowiskowy etos i widać to w nawet w samej formie językowej książki.

Książka rasistowska

„Cham niezbuntowany. Rzecz o polskim mentalu” napisany jest językiem potocznym, nierzadko wulgarnym. Ów język: żywy, soczysty, obraźliwy, często szyderczy, nadaje książce tak oryginalny koloryt, że warto przytoczyć już na wstępie choćby garść wybranych zeń figur: „sanacyjna sitwa” (s. 15), „geniusz z Zułowa” i „bandyta z Bezdan” (o Piłsudskim, s. 16, 33), „postkolonialne” elity III RP (s. 31), „politpoprawny bełkot” (Unii Europejskiej, s. 42), „pederasta” (s. 50, 55), „wielki oszust” i „kapuś” (o Lechu Wałęsie, s. 55), „tęczowa tresura” (walka o prawa LGBT, s. 71), „idiotyczne ideolo kolejnych bękartów Marksa” (znów o walce o prawa LGBT, s. 85), „groteskowi przebierańcy” i „półgołe dziwadła” (uczestnicy Parad Równości, s. 85, s. 344), „pseudohistorycy snujący bajdy z mchu i paproci o polskiej odpowiedzialności za Holokaust mają za to suto płacone” (s. 96), „polskie czarnuchy” (s. 137), „rabiniczny grajdół” (Rzeczpospolita szlachecka, s. 191), Polska „chłostana przez zachodnich mędrków” (s. 193), „panowie Urbach i Szechter” (Jerzy Urban i Adam Michnik, s. 198), „reketierski geszeft Światowego Kongresu Żydów” (s. 242), Karski został przez Roosevelta „spuszczony na bambus” (s. 264), „mądrawe formułki Lacanów i innych utytułowanych pacanów z Zachodu” (s. 306), „polityczny kalibabka” (o Donaldzie Tusku, s. 333), „lewicowi mełamedzi” (demoliberalne autorytety, s. 334), „Sorosowe fundacje, których ośmiornica oplotła zachodni świat jaki kiedyś sieć agend bolszewickiego Komintermu” (s. 349), itp.

Warto też zwrócić uwagę na talent autora do dokonywaniu przewrotnych porównań historycznych (a de facto manipulacji) służących jego tezom. Walkę endeków o numerus clausus porównuje więc Ziemkiewicz do „akcji afirmatywnych” na amerykańskich uniwersytetach (s. 275), zaś ostry język tekstów Dmowskiego poświęconych Żydom odnosi do rzekomo podobnej retoryki współczesnych krytyków dyktatu „rynków finansowych” (s. 276). W ten sposób rozgrzeszeniu lub relatywizacji ulegać będzie każdy kłopotliwy moment w historii kierunku politycznego autora lub jego ideowych antenatów.

Książka jest kierowana do zwykłego człowieka z ulicy, tytułowego „chama”, którego Ziemkiewicz definiuje jednak nie tyle jako prostaka, co „człowieka nastawionego wyłącznie na brutalne zapewnienie sobie korzyści, pozbawionego empatii, bezwzględnego dla słabszych, a zarazem tchórzliwego wobec silniejszych” (s. 143). Takiej jednostce Ziemkiewicz chce wytłumaczyć źródło jej opresji – pokazać jej uciemiężenie ze strony rządów polskich i zachodnich liberałów („liberalistokracji”), ale też historyczną genezę tego zjawiska. Miałoby to uczynić z uciemiężonego („chama niezbuntowanego”) podmiot przebudzony i aktywnie walczący o swoje prawa – „chama zbuntowanego”. Mimo to, nie można uznać za ideę przewodnią książki kwestii egalitaryzmu. Bardzo dobrze widać to w macoszym potraktowaniu w omawianej pracy okresu Polski Ludowej, a więc okresu największego skoku cywilizacyjnego a zarazem ekonomicznego zrównania polskiego społeczeństwa. Oceny PRL autorstwa Ziemkiewicza ograniczają się właściwie do IPN-owskich sloganów i nie mają nic wspólnego z publicystami najważniejszego współczesnego pisma endeckiego – „Myśli Polskiej”, którzy kontynuując tradycje Stowarzyszenia Pax, pozytywnie waloryzują różne aspekty ówczesnej państwowości. Postulowany przez autora „cham zbuntowany” ma być de facto po prostu dumnym nacjonalistą, zasadniczo wolnym od socjalnych rewindykacji. I tym samym kluczową ideą książki staje się postulat narzucenia polskiemu społeczeństwu nacjonalistycznej hegemonii.

Podstawowy problem Polski polega, zdaniem Ziemkiewicza, na tym, że (jak pisze już w pierwszym zdaniu książki): „Polakom cholernie brakuje dziś poczucia godności” (s. 5). Czynić to ma suwerenność polskiego państwa ułomną. Ta sytuacja ma z kolei wynikać z całego splotu czynników, u genezy których leży chłopskie pochodzenie większości Polaków, podczas gdy polska kultura miała charakter szlachecki (a więc elitarny), oraz brak zrozumienia (wielkiej) historii własnego narodu, pozwalający zachodnim klasom politycznym pomiatać Polakami. To ostatnie trudno wręcz zdzierżyć. Podczas gdy polska historia obfitowała w momenty chwały oręża ratujące Zachód przed islamem i bolszewizmem, to „teraz byle łajza z Holandii czy Luksemburga pozwala sobie traktować nas jak małpy, które ledwo co zlazły z drzewa?! Stawiać nas do pionu, pouczać, wychowywać obietnicami szklanych paciorków i straszeniem ‘sankcjami’. Byle pętak z krajów, których okupacyjne rządy na wyprzódki kolaborowały z Hitlerem, wyłapując swoich żydowskich obywateli i dostarczając Niemcom własnym transportem wprost do pieca mądrzy się, że Polacy ‘mogli zrobić więcej dla ratowania żydowskich współbraci’.

A nasze tak zwane [polskie] elity płaszczą się przed każdą taką łajzą z obrzydliwym służalstwem, prosząc, żeby Europa zechciała łaskawie jakoś przywołać do porządku tę polską hołotę, bo im się ona wyrwała spod kontroli i nie chce słuchać?

Jak to jest w ogóle, do kurwy nędzy, możliwe?!” (s. 7).

Zdaniem Ziemkiewicza, jest to spowodowane faktem, że pańszczyźniana, post-pańszczyźniana, a potem państwowo-socjalistyczna mentalność większości Polaków (czyli w praktyce brak ich upodmiotowienia i pełne kompleksów podporządkowanie kolejnym elitom: szlacheckiej, sanacyjnej, komunistycznej) została wykorzystana przez uwłaszczającą się po 1989 r. nomenklaturę, działającą w porozumieniu z głównym nurtem opozycji antykomunistycznej. De facto ów obraz uwłaszczenia się nomenklatury na majątku społecznym jest powtórzeniem jednego ze scenariuszy zarysowanych dla prokremlowskiego socjalizmu już w 1936 r. w „Zdradzonej rewolucji” Lwa Trockiego. Ale nawet dziś, i nawet taki harcownik i enfant terrible jak Ziemkiewicz, nie może naruszyć tabu, które towarzyszyło polskiemu życiu publicznemu w latach 90. gdy konserwatywna prawica powszechnie używała pojęcia „uwłaszczenie nomenklatury” bez podania jego historycznego źródła. Nie mogła przecież przyznać, że w zakresie swojej podstawowej analizy polskiej sytuacji odwołuje się do rosyjskiego marksisty pochodzenia żydowskiego i twórcy Armii Czerwonej. To byłby bowiem dopiero obciach. Ziemkiewicz odwołuje się więc do znacznie bardziej akceptowalnego (dysydenckiego i socjaldemokratycznego) Milovana Dżilasa (s. 11-12). Ukrycie Trockiego za Dżilasem stanowi oczywiście wspólną cechę całej solidarnościowej rodziny – od jej prawicy do lewicy. Tak samo postępował nawet ktoś tak odległy od Ziemkiewicza jak Karol Modzelewski. Głęboko zawstydzony rewolucyjnym „Listem otwartym do Partii” (1965 r.), którego był współautorem, też chciał by czytelnicy jego autobiografii widzieli inspirację tego dokumentu nie w Trockim, ale Dżilasie.

Ziemkiewicza – jako endeka – we wspomnianym scenariuszu uwłaszczenia nomeklatury nie razi regres jaki zgotowano Polakom w zakresie praw socjalnych i pracowniczych, ale brak narodzin klasy średniej, mającej być (rzekomo) gwarantem demokracji. W konsekwencji braku (czy też słabości) takiej klasy, w praktyce III RP demokracja korygowana była patriarchalnymi napomnieniami liberalnej elity wobec nieokrzesanych mas. Jak miał powiedzieć o tym Adam Michnik w swoim słynnym eseju „Trzy fundamentalizmy”: „dać Polakom demokrację to jak posadzić Buszmena przy komputerze” (s. 12).

Zdaniem Ziemkiewicza, demoliberalno-postkomunistyczna elita III RP, działając w zmowie z liberałami z Zachodu, poza rabunkiem gospodarki przede wszystkim usiłowała zatruć polskie dusze: „Wpajano nam karykaturalną wizję polskiej historii, ośmieszano swojskość, obrzydzano patriotyzm i katolicyzm, tradycję, tresowano w odruchu bałwochwalczego podchwytywania i naśladowania każdej choćby najgłupszej nowinki płynącej z Zachodu. Pierwotnie krąg liberalno-lewicowych intelektualistów czynił to w imię projektu stworzenia jakiejś polskości nowoczesnej, oświeconej, i, cokolwiek miałoby to znaczyć – ‘europejskiej’. Z czasem nic z tego nie zostało i cały przekaz elit poszedł w panświnizm [sic!] w stylu Jerzego Urbana czy Janusza Palikota (…)” (s. 13-14).

Dla Ziemkiewicza, propagandowy terror demoliberalny w Polsce ma być częścią szerszego zjawiska międzynarodowego. Przykładowo, tak dramatycznie opisuje autor sytuację w Niemczech: „Aż 70 procent ankietowanych Niemców przyznaje, że boi się publicznie wyrażać swój pogląd o tym, co dzieje się w państwie. Pracownicy naukowi protestują – słabo – przeciwko atmosferze zastraszania i cenzurze ogarniającej uczelnie. Partia polityczna, która uzyskała w wolnych, demokratycznych wyborach poparcie [blisko] 15 procent elektoratu, nie może działać, gdyż jest nie tylko odsunięta od jakichkolwiek stanowisk i funkcji w parlamencie, opluwana przez wszystkie media, poddane ścisłemu nadzorowi państwowego establishmentu, ale też po raz pierwszy od lat trzydziestych, jej członkowie i sympatycy są regularnie atakowani i bici, wiece – rozbijane przemocą, a hotelarze czy restauratorzy, którzy zgodzą się udzielić jej sali, są zastraszani i prześladowani przez bojówkarzy, działających z cichym przyzwoleniem władz i policji” (s. 23). Cóż to za biedna, prześladowana partia – może zapytać zaniepokojony czytelnik? Jak by nie szukać odpowiedzi na to… pytanie okaże się, że to nacjonalistyczna, antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec (Alternative für Deutschland, AfD). Potomek Dmowskiego lituje się nad wnukami …, ot urokliwa prawacka międzynarodówka. „Swój do swego …” – jak postulował, obwieszczając bojkot Żydów, pan Roman.

W duchu wielomiesięcznych konfliktów rządów PiS z Brukselą wokół zmian w polskim systemie sprawiedliwości, Ziemkiewicz w niewybredny sposób nie tylko odrzuca jakiekolwiek zakusy Unii Europejskiej do sprawdzania zgodności polskiego prawa z prawem unijnym (s. 25-40), ale też protestuje przeciw implementowaniu przez nią Polsce pamięci historycznej, która miałaby poprawić w tym kraju sytuację mniejszości seksualnych, kobiet, grup mniejszościowych. Tłumaczeniom autora „dlaczego Zachód dostał na punkcie homoseksualistów aż takiego, za przeproszeniem, pierdolca” (s. 75), towarzyszy obraz Polski jako kraju od zawsze tolerancyjnego, w tym również wobec gejów. Jak wręcz twierdzi autor, Polacy w ogóle są „tolerancyjni z natury” (s. 77). Unia Europejska nic nie ma prawa narzucać Polsce, ale sama powinna się od niej uczyć skoro już Rzeczpospolita Obojga Narodów była „pierwszą próba stworzenia unii europejskiej, którą podjęliśmy pięćset lat przed Schumanem i Europejską Wspólnotą Węgla i Stali” (s. 106). Apologia Rzeczypospolitej szlacheckiej ma jednak u Ziemkiewicza bardzo określoną granicę, a mianowicie (i to znów przytyk do EU) wielokulturowość w dalszej perspektywie musi jednak prowadzić do anarchii i ruiny (s. 121).

Jako endek, Ziemkiewicz musi zwłaszcza odrzucić opinię o Polsce jako kraju antysemickim. Na zupełne rozgrzeszenie Polaków z antysemityzmu, w tym z pogromów epoki Zagłady, pozwala Ziemkiewiczowi przywołanie zarzutu wyzysku polskich chłopów przez Żydów (i w mniejszym stopniu „argument” „żydokomuny”). Odbywa się to w prowokacyjnej stylistyce charakterystycznej dla tego autora: „W obecnej literaturze i popkulturze Żydzi wydają się aniołami. Właściwie zupełnie nie wiadomo, co takiego robili w polskich miastach, miasteczkach i wsiach. Grali na skrzypcach, tańczyli i nikomu nie wadzili, aż nagle polscy sąsiedzi – w różnych wersjach zależnie od stopnia zjadliwości snującego te narracje Żyda [A.G.: jasne, że Żyda, bo przecież nikogo innego] – wezwali przeciwko nim nazistów, by biernie i z satysfakcją przyglądać się Holokaustowi, nie tylko wezwali ale jeszcze chętnie im pomogli albo zgoła sami rzucili się i spalili Żydów w stodole, gdy naziści tylko robili zdjęcia. (…) Otóż nasi przodkowie znali Żydów od pokoleń. Jeżeli tworzyli na ich temat stereotypy – to były one skutkiem realnych doświadczeń i napięć. Jak uczy powiedzenie, by wybuchła burza, to ktoś musiał wcześniej posiać wiatr” (s. 212).

Przemoc antysemicka zostaje wręcz porównana do… walki o prawa człowieka i działalności związków zawodowych: „Jeśli Polacy zwracali się przeciwko Żydom z nienawiścią, to była to nienawiść tego rodzaju, jaką postępowy Zachód i jego salony zawsze skłonne były – i gdy rzecz dotyczy innych [niż Polacy], nadal są – nie tylko rozgrzeszać, ale pochwalać, określając ją ‘nastrojami rewolucyjnymi’ bądź ‘wymierzaniem sprawiedliwości dziejowej’. Była to nienawiść słabych i okłamywanych [Polaków] kierowana przeciwko tym [Żydom], którzy ich krzywdzili, uniemożliwiali awans [poprzez edukację na uniwersytetach] i rozwój, nie dawali żyć i realizować należnych im ludzkich praw.

Jeśli te antyżydowskie działania miałyby być dla Polaków powodem do wstydu – to nie mniej się powinna zachodnia cywilizacja wstydzić za to na przykład, że wydała coś takiego jak związki zawodowe” (s. 212-213).

W sumie, z rozważań nad polskim antysemityzmem wyłania się Ziemkiewiczowi „antysemityzm, z którego powinniśmy być dumni” (sic!), jak autor zatytułował nawet jeden z rozdziałów swej pracy (s. 215). Jest tak tym bardziej, że „historyczne gangsterstwo współczesnych Żydów” (s. 218) chce zmusić Polaków do samoponiżania się i oddania majątków „pożydowskich” poprzez manipulowanie obrazem Zagłady („usiłują orżnąć nas na miliardy”, s. 245).

Książka Ziemkiewicza nie jest jednak jedynie traktatem historycznym, ale zawarte w niej historiozoficzne „refleksje” służyć mają współcześnie promocji polityki „interesu narodowego”. Stąd obecny jest w niej element krytyki wobec PiS i jego wodza: „Właśnie niezdolność jasnego określenia swojego stosunku do Zachodu jest dziś jedną z największych słabości obozu Kaczyńskiego. Z jednej strony media i elity, umownie mówiąc pisowskie, są w stanie dostrzec wszystkie elementy upadku Zachodu, jego rozkładu, kretynienia, biednienia. Z drugiej nie są jednak w stanie złożyć ich w całość i wyciągnąć logicznego wniosku” (s. 378). Wniosek ów ma polegać na pozostaniu w Unii, tylko na własnych zasadach i w oparciu o wymierne korzyści, bez żadnego kulturowego „wtapiania się w Zachód” i bez bawienia się w utopijne przywracanie Unii chrześcijańskich fundamentów. Dodajmy, że Ziemkiewicz ma ten sam feler co Dmowski z okresu przedemerytalnego, czyli traktuje Kościół katolicki jako politycznie użyteczny, ale sam nie jest osobą wierzącą. O wszystkim decydować powinny interesy.

Antysemityzm w III RP

Książka Ziemkiewicza jest bez wątpienia popisem bezczelnego antysemityzmu i pół tuzina innych rodzajów mowy nienawiści (takich jak: homofobia, mizoginizm, rusofobia, antykomunizm, antyinteligenckość itp.). Zdawać by się mogło, że takie publikacje nie powinny się ukazywać w cywilizowanym kraju. A nawet jeśli miałyby się ukazywać, to gdzieś na kompletnym marginesie, w niszy dla ekstremistów, nie zaś wychodzić spod pióra dziennikarza powiązanego z poważnymi (w tym publicznymi) mediami. Na dodatek autorów o podobnych antysemickich uprzedzeniach jest więcej. Z górnej półki publicystów można tu sięgnąć choćby po Pawła Lisickiego, zaś z półki dolnej po Stanisława Michalkiewicza, Mariana Miszalskiego, Ireneusza Lisiaka czy Jerzego Roberta Nowaka itp.

W Polsce, kraju gdzie zamordowano miliony Żydów, antysemityzm nie jest więc czymś co mogłoby poważnie zaszkodzić karierze prawicowego dziennikarza. Protesty stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita” czy próba interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich w państwowej telewizji w związku z wypowiedziami Ziemkiewicza nie miały dla tego publicysty żadnych przykrych konsekwencji (a pewnie nawet zrobiły jego książce dodatkową medialną reklamę). Jeśli jest nad kimś parasol partii rządzącej i ma wsparcie innej partii obecnej w Sejmie, może sobie swobodnie womitować na Żydów ile zapragnie. Sam w sobie Ziemkiewicz jest oczywiście kabotynem, ale funkcjonowanie jego i podobnych mu intelektualistów (?) polskiej prawicy wymaga głębszego namysłu.

Istnieją przeróżne odmiany antysemityzmu i większość z nich obecna jest w Polsce na poziomie kilkudziesięciu procent populacji. Najpierw więc antysemityzm tradycyjny, czerpiący z historycznych motywów antyjudaistycznych, pochodzących z czasów wczesnego chrześcijaństwa i wynikających z przesłanek religijnych. Polega on przede wszystkim na wierze w mit mordu rytualnego oraz przekonaniu, że współcześni Żydzi ponoszą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa. Antysemityzm spiskowy z kolei opiera się na wierze w dążenie mniejszości żydowskiej do uzyskania władzy poprzez ingerowanie w życie społeczne kraju czy świata. Ten wariant antysemityzmu zawiera dwa dodatkowe komponenty: grupowej intencjonalności, czyli postrzegania Żydów jako jednego organizmu, realizującego wspólne cele członków oraz skrytości działań. Przykładowe tezy antysemityzmu spiskowego to: Żydzi osiągają cele grupowe dzięki tajnym porozumieniom, Żydzi chcą mieć decydujący głos w międzynarodowych instytucjach finansowych, Żydzi dążą do panowania nad światem, Żydzi czasami po cichu spotykają się, żeby omówić ważne dla nich sprawy, Żydzi działają często w sposób niejawny, zakulisowy, Żydzi dążą do rozszerzenia swojego wpływu na gospodarkę światową.

W końcu szeroko rozpowszechniony w polskim społeczeństwie jest też antysemityzm wtórny. Charakteryzuje go tendencja do zaprzeczania własnym uprzedzeniom antyżydowskim połączona z negowaniem historycznego znaczenia Holokaustu. Osoby przyjmujące tę postawę wierzą, że to Żydzi są winni istnienia antysemityzmu i często obarczają ich samych odpowiedzialnością za Zagładę. Jednym z komponentów tego typu uprzedzeń jest również traktowanie Holokaustu jako narzędzia, za pomocą którego Żydzi walczą o odszkodowania i zdobywają przewagę nad innymi grupami. Wśród tez antysemityzmu wtórnego możemy więc odnotować takie jak: Żydzi rozpowszechniają pogląd, że Polacy są antysemitami, Żydzi chcą zdobyć od Polaków odszkodowania za coś, co w rzeczywistości uczynili im Niemcy, Żydzi również ponoszą odpowiedzialność za Zagładę, mówi się wciąż o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach, Żydzi wykorzystują polskie wyrzuty sumienia.

Na podstawie analizy Dominiki Bulskiej i Mikołaja Winiewskiego („Powrót zabobonu: Antysemityzm w Polsce na podstawie Polskiego Sondażu Uprzedzeń 3”, Warszawa 2017), można przyjąć, że antysemityzm tradycyjny przejawia 24 proc. Polaków, antysemityzm wtórny (w zależności od tezy tego typu uprzedzeń), od 37 proc. do 56 proc. ankietowanych, zaś antysemityzm spiskowy (w zależności od tezy) od 43 proc. do 53,5 proc. W takiej przestrzeni Ziemkiewicze mogą rozkwitać a partie prawicy nie mają powodu do zdecydowanej walki z wyobrażeniami antysemickimi. Pragmatyzm w walce o pozyskiwanie wyborców nakazuje podchodzić do uprzedzeń antysemickich w sposób pobłażliwy lub nawet traktować je jako jeden z baków politycznego paliwa. Dotyczy to nawet polityki na najwyższym szczeblu, np. deklaracji zwycięskiego kandydata w dwóch ostatnich wyborach prezydenckich.

W debacie przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2015 r. Andrzej Duda przypomniał list Bronisława Komorowskiego z 2011 roku, odczytany przez Tadeusza Mazowieckiego podczas obchodów upamiętniających Żydów zamordowanych w Jedwabnem. „Naród ofiar musiał uznać niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą” – pisał w liście Komorowski. Duda ocenił, że tą wypowiedzią Komorowski wpisał się w „kłamliwe oskarżenia” i „niszczy rzeczywistą pamięć historyczną”. „Jak wygląda w takim razie pana polityka obrony dobrego imienia Polski?” – pytał Duda. Z kolei w lipcu 2020 r. w czasie kolejnej kampanii przed wyborami prezydenckimi Duda puścił oko do wyborców Konfederacji, deklarując w sprawie odszkodowań za mienie pożydowskie: „Żadnych odszkodowań za mienie bezspadkowe. Mogą sobie przyjmować na świecie różne ustawy. My nie przyjmujemy żadnych ustaw z innych krajów i żadne inne ustawy nie wchodzą do naszego systemu prawnego. (…) Ja nigdy nie podpiszę ustawy, która będzie wskazywała, że my spadki po osobach jakiejś jednej grupy etnicznej będziemy traktowali w sposób uprzywilejowany w stosunku do innych; nigdzie na świecie tak się nie dzieje”. Jest to chyba jedyny przykład niesubordynacji polskiego prezydenta po 1989 r. wobec oczekiwań USA. Choć postawa III RP wobec USA zawsze była serwilistyczna i czołobitna, konieczność sięgnięcia po skrajnie prawicowy elektorat sprawiała, że przez moment prezydent Duda przestał klęczeć przed prezydentem Trumpem, który maju 2018 podpisał przyjętą jednomyślnie przez obie izby amerykańskiego Kongresu ustawę o sprawiedliwości dla ofiar Zagłady, którym nie zadośćuczyniono (Justice for Uncompensated Survivors Today – JUST, znana jako ustawa Senatu nr 447 – S.447).

Nie znaczy to wprost, że Prawo i Sprawiedliwość to partia antysemicka. Jednak stronnictwo to regularnie potrafi sięgać po kartę antysemicką. Z jednej strony więc oficjele PiS zapalają chanukowe lampki z członkami Chabad Lubawicz (jedna z grup chasydzkich), z drugiej – IPN gloryfikuje antysemickich morderców typu Józef Kuraś, pseudonim Ogień – tzw. „wyklęty”, który odpowiada za śmierć około 30 Żydów ocalałych z Zagłady. Z jednej strony PiS stara się mieć poprawne stosunki z Izraelem (choćby na bazie wspólnej islamofobii), z drugiej w 2018 r. nowelizacja ustawy o IPN wprowadziła karę grzywny lub pozbawienia wolności do lat 3 za publiczne i „wbrew faktom” przypisywanie Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie, co oczywiście wbrew pięknym słowom miało kneblować dyskusje o dziesiątkach tysięcy Żydów zamordowanych przez Polaków lub wydanych w czasie Holokaustu hitlerowcom.

Znacznie bardziej jednoznacznie można oceniać jako partię jawnie antysemicką Konfederację. Wystarczy przejrzeć choćby kilka numerów „Czasu Najwyższego!”, by nie mieć co do tego wątpliwości. Zdaniem publicystów tej gazety, Żydzi odgrywają wiodącą rolę w światowych finansach, demoralizują chrześcijańskie społeczeństwo, kłamią na temat wydarzeń w lipcu 1941 r. w Jedwabnem, ponoszą wielką odpowiedzialność za stalinizm w Polsce itd.

To, że sondaże wykazują szerokie rozpowszechnienie różnego rodzaju wyobrażeń antysemickich w Polsce, a politycy prawicy potrafią odwoływać się do nich, nie ulega wątpliwości. Szczęśliwie równocześnie mamy jednak z do czynienia z wieloma inicjatywami Polaków ratujących żydowskie zabytki i cmentarze, interesujących się żydowską kulturą i historią. W festiwalach kultury żydowskiej w Polsce corocznie uczestniczą tysiące osób z każdej generacji.

Funkcjonowanie antysemityzmu w przestrzeni publicznej III RP jest też konsekwencją głębokiego kompleksu wieloletniej wtórnej roli prawicy kościółkowo-patriotycznej wobec sukcesu politycznego „lewicy laickiej”, przemalowanej później w opcję liberalną. Choć IPN bardzo stara się stworzyć wizję historii uzasadniającą hegemonię prawicy konserwatywnej, nie potrafi on zmienić faktu, że „niepodległość” 1989 r. była przede wszystkim dziełem różnych nurtów nomenklatury, które za nic miały tradycje prawicy II RP. Grupka młodzieży z nomenklaturowych rodzin (często pochodzenia żydowskiego), która nie miała po marcu 1968 r. szansy na dziedziczenie przywilejów ojców, dogadała się w latach 70. z częścią działaczy katolickich, zaś w latach 80. z liberalną (w znaczeniu: prokapitalistyczną) grupą w PZPR. Tak to wyglądało w telegraficznym skrócie. Gdzie byli w tym procesie politycznym endecy? Ano na zupełnym marginesie. A działacze prawicowo-kościółkowi nielubiący KOR i „lewicy laickiej”? Ano daleko z tyłu opozycyjnego peletonu zmierzającego w latach 80. do zwycięstwa. I to strasznie boli dzisiejszych władców Polski i ich propagandystów. Najbardziej taka historia obraża współczesnych endekoidalnych publicystów takich jak Ziemkiewicz, gdyż potężna niegdyś endecja okazała się po 1989 r. jako nurt organizacyjny zupełnie impotencka. Ale oczywiście jeszcze ważniejszy był gniew braci Kaczyńskich, sfrustrowanych w latach 90. brakiem większego kawałka tortu, gdy obóz solidarnościowy dzielił łupy po przejęciu kraju.

Już w roku 1992, polemizując z gazetą Adama Michnika na temat relacji polsko-rosyjskich, Jarosław Kaczyński – będący wówczas wodzem Porozumienia Centrum – porównał środowisko „Gazety Wyborczej” ni mniej, ni więcej tylko do SDKPiL oraz KPP. Z kolei w roku 1993, udzielając wywiadu Michałowi Bichniewiczowi i Piotrowi Rudnickiemu, wyjaśniał: „Jest to problem formacji politycznej, którą ja nazywam formacją KPP. Powojenny komunizm za sprawą sowieckiej okupacji Polski wprowadził tę formację w centrum życia kulturalnego i społecznego lat 50. Ludzie do niej należący byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego. Skądinąd była to resztówka Komunistycznej Partii Polski, a wszystko wskazuje na to, że to formacja czysto enkawudystowska. (…) Tamten układ można nazwać kluczem z Alei Przyjaciół czy Alei Róż [warszawskich ulic zamieszkiwanych przez PRL-owską nomenklaturę]. Przecież jak Michnik szedł ze mną tamtędy, to co drugiemu człowiekowi podawał rękę, a potem mnie pytał: Wiesz, kto to jest? I wymieniał nazwiska, które się jednoznacznie kojarzyły. Z tego pokolenia wywodzili się rodzice wielu obecnych czołowych działaczy Unii Demokratycznej i »Gazety Wyborczej« oraz wielu czołowych dziennikarzy prasy i telewizji”.

W tym rodzaju retoryki antyliberalnej w Polsce, choć często podszyta jest antysemickimi aluzjami, szczęśliwie nie chodzi o jakichkolwiek realnie istniejących Żydów (bo przecież kilku redaktorów „Gazety Wyborczej” czy eks-polityków Unii Demokratycznej, o których ten zgiełk, judaizm czy jidysz zna najwyżej z opowieści ojców, jeśli nie dziadków), ale pewną koterię polityczną, która w pierwszych latach III RP była skuteczną zaporą przed zdobyciem władzy przez „prawicę patriotyczną”.

A gdzie w tym wszystkim lewica? Czy mogłaby ona przemówić na ten temat własnym oryginalnym głosem? Niestety, nie widać takiej szansy bo przecież lewica realna (w znaczeniu: organizacyjnie istotna) nie ma żadnej autonomicznej refleksji, powtarza jedynie tezy liberałów. W zakresie tematyki żydowskiej postawa lewicy polega więc na zaakceptowaniu tez Jana Błońskiego ze słynnego eseju „Biedni Polacy patrzą na getto”. Ten głośny tekst, opublikowany na łamach kościelnego pisma („Tygodnika Powszechnego”) u schyłku PRL głosił, że wszyscy, całe polskie społeczeństwo jest współwinne Zagładzie. Jak pisał Błoński: „Można być współ-winnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w Polsce dostateczne? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli… Chociaż dziwnie to zabrzmi, nie wykluczone, że ta współwina przez zaniechanie jest mniej istotna dla naszego pytania. Gdybyśmy bowiem – w przeszłości – postępowali mądrzej, szlachetniej, bardziej po chrześcijańsku, ludobójstwo byłoby zapewne ‘mniej do pomyślenia’, byłoby prawdopodobnie utrudnione a już niewątpliwie spotkałoby się ze znaczniejszym oporem. Inaczej mówiąc, nie zaraziłoby obojętnością i zdziczeniem społeczeństwa (społeczeństw), w przytomności których miało miejsce”.

Brzmi to szlachetnie i łatwo się na to nabrać, ale jest to jednak grubiańska manipulacja prawdą historyczną. W II RP stosunek komunistów i socjalistów do Żydów wyrażał się w haśle ich równouprawnienia, podczas gdy prawica chciała ich dyskryminować (co zresztą czyniła na pozostając przy władzy) i usunąć z kraju. W czasie II wojny światowej lewica głosiła hasła solidarności wobec cierpiących Żydów, zaś prawica nadal uważała ich za obcych i nadal przewidywała ich wygnanie z kraju po wojnie. Dodatkowo zaś AK i NSZ odpowiadały za liczne mordy dokonane na Żydach szukających schronienia w kompleksach leśnych. Kto więc zyskuje na wizji Błońskiego, kto zaś traci? Traci lewica, zyskuje obóz klerykalno-prawicowy. Wszyscy przecież mamy być rzekomo „współwinni” i basta, po co kłopotać się realną historią?

Śladem Błońskiego poszedł w III RP Jan Tomasz Gross. W „Sąsiadach” (2000 r.) pisał o współodpowiedzialności całego polskiego społeczeństwa za Zagładę. Ta i kolejne książki Grossa witane były na lewicy z entuzjazmem. Prawie nikt nie zwracał uwagi na zawarte w nich antylewicowe manipulacje. Przykładowo w „Strachu” (2008 r.) Grossa fałszował lub ukrywał następujące fakty: Polska Ludowa była pierwszą formą państwowości, która przeprowadziła faktyczne równouprawnienie Żydów i Polaków pochodzenia żydowskiego (czego świadectwem był udział wielu Polaków pochodzenia żydowskiego we władzach państwowych);
Polska Ludowa przyznała polskim Żydom rodzaj szerokiej autonomii narodowej (w postaci Centralnego Komitetu Żydów w Polsce wraz z podległymi mu instytucjami); PPR podjęła olbrzymi wysiłek walki politycznej i policyjnej z aktami antysemityzmu; do końca lat 50. Polską rządzili działacze zwalczający postawy i nastroje antysemickie. (Nie są to tezy nowe, patrz np. A. Grabski, „Strach, lewica i polityka historyczna”, „Przegląd” 10 lutego 2008 r., https://www.tygodnikprzeglad.pl/strach-lewica-polityka-historyczna/, ale tezy te się nie przebiły).

Jeśli lewica chciałaby być czymś więcej niż papugą powtarzającą po liberałach, w stosunku do historii relacji polsko-żydowskich musiałaby z dumą odnieść się do antyrasistowskich tradycji KPP, PPS, PPR i PZPR. Tej tradycji nie przekreślają nawet wydarzenia marca 68. Ówczesne antysemickie czystki w aparacie i propaganda – rzecz jasna godne potępiania – i tak nie wytrzymują porównania choćby tylko do skali inspirowanych przez prawicę pogromów w II RP. To w stosunku do historii.

W stosunku zaś do współczesności uprzedzenia antysemickie nie powinny być abstrahowane od innych fobii etnicznych w polskim społeczeństwie. Według sondażu CBOS z 2018 r. dotyczącego uprzedzeń etnicznych Polaków, sprawa deklaracji sympatii i antypatii do różnych grup etnicznych przedstawiała się następująco: najmniej lubiani byli Arabowie, Romowie i Rosjanie. (Arabowie – sympatia 10 proc., antypatia 62 proc.; Romowie – sympatia 12 proc., antypatia 59 proc.; Rosjanie – sympatia 18 proc., antypatia 49 proc.). Żydzi zajęli dopiero ósme miejsce w tym rankingu (sympatia 24 proc., antypatia 33 proc). Pokazuje to, z jakimi grupami najbardziej potrzebna jest realna solidarność lewicy. Antysemityzm został więc zdetronizowany przez islamo- i rusofobię. Rolę Żyda w II RP, w III RP przejęli w dużym stopniu uchodźcy i Rosjanie. Tak jak w każdym postępowym działaniu przed wojną endecy i chadecy widzieli Żydów, tak dziś prawica we wszystkim co jej nie pasuje widzi ingerencję Putina. W szczególności właśnie rusofobia stała się powszechną religią polityczną III RP.

Jednak choć istnieją grupy etniczne bardziej stygmatyzowane w dzisiejszej Polsce, należy równocześnie uznać, że nie może być zdrowe społeczeństwo, w którym nadal kilkadziesiąt procent osób wierzy, że „Żydzi rządzą światem” albo „współcześni Żydzi są odpowiedzialni za zabicie Chrystusa” lub „Żydzi chcą nas naciągnąć na rekompensaty za Holokaust” itp. Takie wyobrażenia utrudniają lewicy dyskusję ze społeczeństwem o realnych problemach socjalnych: wyzysku i różnych opresjach generowanych przez system kapitalistyczny. I w ten paradoksalny sposób, choć społeczność żydowska w Polsce jest niewielka, problem antysemityzmu powinien być ciągle jeszcze traktowany przez lewicę jako bardzo ważny.

August Grabski

Rafał A. Ziemkiewicz „Cham niezbuntowany. Rzecz o polskim mentalu”, Fabryka snów, Lublin – Warszawa 2020, ss. 393

August Grabski – historyk, dumny homo sovieticus, publikował na łamach „Dziś. Przegląd społeczny” i tygodnika „Przegląd” a przede wszystkim był redaktorem „Dalej! Pismo socjalistyczne”. Pod jego redakcją ukazały się m.in. »Rebels against Zion, Studies on the Jewish Left Anti-Zionism«, Warsaw 2011, ss. 288 oraz »Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku«. Tom IV, »Holokaust i powojnie (1939-1946)«, IH PAN, Warszawa 2019, ss. 671. Opcja kulturowa: lubi czytać literaturę w jazycziju.

Redakcja poleca

Polecamy

Redakcja poleca

Polecamy